Jeśli system rozgrywek play-off w futbolu akademickim działa, to po co go naprawiać?

W erze rozgrywek Bowl Championship Series w futbolu akademickim sprzeciw przedstawicieli tego sportu wobec rozszerzonych, a co dopiero rozległych, play-offów można podsumować jednym barwnym cytatem ówczesnego prezydenta Ohio State, E. Gordona Gee.
„Wyrwą mi system play-off z zimnych, martwych rąk” – powiedział Gee w 2007 roku.
Z radością informujemy, że choć futbol akademicki rzeczywiście ma play-offy, Gee wciąż jest w świetnej formie. 81-latek przeszedł na emeryturę zaledwie w tym tygodniu po drugim okresie kierowania Uniwersytetem Zachodniej Wirginii.
Jednak to, co jest martwe i pogrzebane, to stanowczy opór futbolu akademickiego przed rozszerzeniem rozgrywek posezonowych. Po dekadach ignorowania skarg i obietnic dodatkowych dochodów, które miałyby świadczyć o tym, że zaledwie dwie drużyny to więcej niż wystarczająco, plany zwiększenia liczby uczestników z 12 do 16 były już w toku, zanim jeszcze w zeszłym sezonie odbył się pierwszy w historii turniej 12 drużyn.
Kiedyś statyczna dyscyplina sportu, teraz rozwija się z prędkością światła, nie zważając na jej przyszłe konsekwencje.
Ogień. Gotowy. Cel.
Być może najlepszą wiadomością jest to, że dwie partie rządzące futbolem akademickim – SEC i Big Ten – nie mogą dojść do porozumienia w sprawie wyboru nowego, 16-zespołowego składu. Doprowadziło to do wstrzymania rozszerzenia play-offów.
Być może, ale to tylko może, oznacza, że do 2026 r. nie dojdzie do żadnej ekspansji, jak pierwotnie planowano, a futbol akademicki będzie mógł nieco zmodyfikować model 12 drużyn, aby dokładnie ocenić, czy i jakie zmiany są potrzebne.
„Mamy 12 drużyn w play-offach i pięciu mistrzów konferencji” – powiedział w tym tygodniu komisarz SEC, Greg Sankey. „To może pozostać, jeśli nie dojdziemy do porozumienia”.
Dobrze. W końcu, po co ten pośpiech?
Sezon 2025 będzie rozgrywany w formacie 12 drużyn, z automatycznym wyborem pięciu mistrzów konferencji i siedmiu miejsc bez podziału na drużyny. Zniknęło zeszłoroczne, nieudolne wymaganie, aby cztery najwyżej rozstawione drużyny mogły wybierać tylko mistrzów konferencji – co wzmocniło Boise State i Arizona State i zaburzyło równowagę w stawce.
Już samo to było postępem opartym na doświadczeniu w realnym świecie. Powinno być pouczające.
SEC chce modelu 16 drużyn, ale z automatycznymi ofertami, tak jak obecnie, dla mistrzów z konferencji ACC, Big 12, Big Ten, SEC i najlepszych z tzw. Grupy 6. Reszta stawki byłaby wybierana w głosowaniu powszechnym.
Konferencje Big Ten twierdzą, że nie poprą takiej propozycji, dopóki SEC nie zgodzi się na rozegranie dziewięciu meczów konferencyjnych (w porównaniu z obecnymi ośmioma). Zamiast tego, chcą systemu 16 drużyn, który automatycznie przyzna cztery oferty dla Big Ten i SEC, po dwie dla ACC i Big 12, jedną dla Grupy 6, a następnie trzy miejsca w rozgrywkach bez podziału na drużyny.
Został on nazwany „4-4-2-2-1-3”, ponieważ liderzy sportu uniwersyteckiego kochają niedorzeczne sformułowania niemal tak samo jak pieniądze.
Podczas gdy ACC, Big 12 i inne organizacje wyraziły swoje opinie – przeważnie opowiadając się po stronie SEC – to na poziomie legislacyjnym decyzja należy do dwóch najważniejszych konferencji tego sportu.
Na razie żadna ze stron nie ustępuje. Oczywiście, kompromis wciąż jest możliwy. Domniemany termin ustalenia systemu na rok 2026 to 30 listopada. Sankey twierdzi, że woli dziewięciomeczowy harmonogram SEC, nawet jeśli jego trenerzy się temu sprzeciwiają.
Istnieje jednak możliwość, że obecny stan rzeczy utrzyma się nieco dłużej.
To, co zaproponowała konferencja Big Ten, to radykalna zmiana dla sportu, który był bombardowany wieloma radykalnymi zmianami – reorganizacja konferencji, system transferów, NIL, podział przychodów itd.
Liga chce zorganizować kilka meczów play-in w weekendy mistrzostw konferencji. Dwie najlepsze drużyny ligi spotkałyby się o tytuł mistrza ligi (jak obecnie), ale drużyny z trzeciego i czwartego miejsca zagrałyby z drużynami z piątego i szóstego miejsca, aby wyłonić pozostałe automatyczne kandydatury.
Rozszerzając to na wszystkie konferencje, mamy nawet 26-zespołowy College Football Playoff (z 22 drużynami w fazie play-in). To radykalnie zmieniłoby sposób działania sportu – na przykład obniżając stawkę w meczach poza konferencją. Niektóre przeciętne drużyny w zasadzie miałyby szansę na udział w play-offach – w przypadku Big Ten, szóste miejsce w zeszłym roku zajęła drużyna z Iowa, która zakończyła rozgrywki z bilansem 8-5.
Każda konferencja miałaby więcej wartościowych zasobów do sprzedania partnerom transmisyjnym, ale nie byłby to jakiś ogromny zysk. Podobnie, cztery kolejne mecze play-off w pierwszej rundzie musiałyby znaleźć miejsca w telewizji i znaczenie.
Czy ktoś jest pewien, że to konieczne? Czy w ogóle potrzebujemy 16, nie mówiąc już o ofertach wielokrotnych?
W formacie 12 drużyn pierwsza runda nie była szczególnie wyrównana – ze średnią przewagą 19,3 punktu. Przypomina to pierwszą rundę play-offów NFL, zaplanowaną głównie po to, by żaden z prawdziwych pretendentów nie został pominięty.
Może ubiegły rok był wyjątkiem. A może przyszłe mecze będą wyrównane. A może będą jeszcze bardziej asymetryczne. Czy nie byłoby rozsądnie się o tym przekonać?
Choć pojawiły się skargi na to, że komisja selekcyjna wybrała SMU i/lub Indianę zamiast Alabamy, nie było to rażące znieważenie. Kłótnie będą się zdarzać niezależnie od liczebności drużyny. Poza tym, Crimson Tide przegrali w zeszłym roku z dwoma drużynami z bilansem 6-6. Rozszerzenie oznacza, że drużyna o podobnym dorobku może bez problemu awansować.
Czy to dobra rzecz?
Jakakolwiek by nie była decyzja, jest ona podejmowana na podstawie niewielu lub żadnych danych z realnego świata – za i przeciw. Pozwolenie na rozegranie kilku meczów na 12 drużyn, z uwzględnieniem kontekstu i potencjalnie nieoczekiwanych konsekwencji, z pewnością nie zaszkodzi.
Nie trzeba być Gordonem Gee z 2007 roku, żeby pozwolić temu procesowi wygasnąć i zostać zbadanym przed przejściem do kolejnej rundy ekspansji.
espn